Z Sierpe do Drake można dostać się przez dżunglę lub łodzią od strony Pacyfiku. Wiemy, że start jest o 11:30. Na małej przystani wielki chaos, bo ludzi ok. setka, łódek kilka i każda ma jakiś tylko sobie znany system zabierania turystów. Dobrze, że wcześniej dostaliśmy cynk z hotelu, że mamy szukać kapitana Eligio. Wyżelowany młodzian ze złotym łańcuchem nie do końca pasuje nam na kapitana, ale wsiadamy bez gadania. Motorówa pruje szybko po rzece, potem wpływamy w kanał między namorzynami bez użycia silnika. Jest cicho i ciemno. Posplatane korzenie mangowców, wystające ok. metr nad wodę robią nieco upiorne wrażenie. Po jakimś czasie wychodzimy na ocean, a potem docieramy do Zatoki Drake’a. Nasza cabaña mieści się z dala od plaży, w otoczeniu dżungli.
Następnego dnia ruszamy na trekking po lesie deszczowym w Parku Narodowym Corcovado. Trekking to jednak za dużo powiedziane – to po prostu 5-godzinny spacer po wytyczonych ścieżkach z przewodnikiem. Niestety, Kostaryka ma tę wadę, że prawie wszędzie trzeba brać przewodnika. Plus jest taki, że ma on lunetę i dobrze widać zwierzaki wysoko na drzewach. Obserwujemy: wielkiego ptaka curacao, różne jaszczurki, pająki, mini pszczoły, małpy – czepiaki i wyjce (te to robią hałas), leniwca, krokodyla, ostronosy, tapira i mnóstwo ptactwa. Zwierzaki fajne, ale jakoś nas nie powaliło :). Chyba jednak naszym żywiołem jest pustynia. Ale wynieśliśmy jedną rzecz z tej eskapady – kleszcza! 🙂 Sabina przeżyła chwile grozy, na szczęście okazało się, że tutejsze kleszcze nie przenoszą żadnych chorób.