Po co przyjechaliśmy do Kanchanaburi? Nie po to, aby zjeść pizzę. Nie po to, aby pooglądać setki Francuzów i Holendrów. Ani nawet po to, aby zobaczyć most na rzece Kwai. Przyjechaliśmy tu dla słoni. Niedaleko Kanchanaburi jest ośrodek dla słoni, które sporo w życiu przeszły. Większość z nich ma po 60-70 lat i całe życie były wykorzystywane przez ludzi przy wyrębie lasu, w cyrku albo pomagały żebrać na ulicy. Były niedożywione, poranione, oślepione i psychicznie zniszczone. Są też tam dwa młode słonie, które również miały niełatwy start. Ośrodek „Elephant World” takie słonie przygarnia i odkupuje, żeby miały lepsze życie.
Przyjechaliśmy do nich z samego rana, poczęstowaliśmy bananami, przygotowaliśmy posiłek dla słoni bezzębnych, wycięliśmy dla nich też młode bananowce do jedzenia. Po południu patrzeliśmy jak opiekunowie kąpią je w rzece (każdy słoń ma swojego stałego opiekuna).
Tutaj w ośrodku na słoniach się nie jeździ, gdyż wbrew pozorom grzbiet słonia nie jest zbyt wytrzymały i może utrzymać maksymalnie 100kg, a samo siodło już waży 50 kg. Najsilniejszy mają kark i tam może siedzieć jedna osoba. Słonie nie powinny też chodzić po betonie, bo rozgrzany od słońca parzy je w stopy.
Poznaliśmy też Agnes z Holandii, która to wszystko zainicjowała. Widać, że ma dobre serce dla zwierząt.
Byliśmy pierwszymi Polakami, którzy tu przyjechali, a ośrodek działa już od pięciu lat. Szkoda, że nie wzięliśmy flagi, żeby zatknąć ją na niezdobytym przez Polaków terytorium :).
[MĄDROŚĆ DNIA]
- Słoń słoniowi słoniem, a zombie zombie zombie 🙂
- Dzień bez Doraemona, dniem straconym.
1 komentarz
Rewelastyczne te słonie. Szkoda, że ludzie je tak traktują.