PIĄTEK
Nogi już prawie nie bolą, a pogoda fajna, więc nie ma co się obijać – zaliczamy kolejne kilometry. Idziemy na trek wśród skalnych miast z Adršpach przez Wilczy Wąwóz aż do Teplickich Skał. Czujemy się w tej scenerii jak Arabella i Rumburak. Jest super, ale trzeba wrócić do Adršpach po samochód, więc mkniemy dalej z laczka na vlaczek, czyli po czesku pociąg. 5 minut vlaczkiem, plus godzinka samochodem i już jesteśmy w Pecu pod Snežkou.
SOBOTA
Wiecie, że naszym hasłem w podróży od czasu do czasu jest, że wakacje nie są od odpoczywania. Odpoczywać to sobie można w domu, a nie na wyjeździe, bo tyle fajnego jest do zobaczenia. Prognoza zapowiada okno pogodowe do południa, więc prowiant, kijki i na trasę już o 8:30 (przecież wyspać też się można w domu). Naszym celem jest zdobycie najwyższego szczytu Czech. Śnieżka od wysokości ok. 1300m n.p.m. wywiązuje się ze swojej nazwy, więc przed atakiem szczytowym zakładamy czapki, rękawiczki i miniraczki. Toczymy ostrą walkę z wichrem i stajemy na górze w samo południe. Kiedy pijemy gorącą czekoladę na poczcie, następuje załamanie pogody. Widoczność słaba, a śniego-grad zacina igiełkami w twarz. Niżej zamienia się w deszcz. Chociaż przez chwilę pojawia się czeski „napad” żeby od Ružowej Hory zjechać do Peca kolejką linową, to (jak się pewnie domyślacie) drałujemy z strugach deszczu na sam dół.
[KRZYWA GADKA PODSŁUCHANA W KIBELKU]
Do jednej kabiny wchodzi mama z ok. trzyletnią córeczką.
Córeczka: Mamo, zobacz jak sikam.
Mama: Bardzo ładnie sikasz. Jesteś już taka duża.
Po chwili się zmieniają.
Córeczka: Mamo, bardzo ładnie sikasz. Jesteś już taka duża.