Kolejny region Włoch. Tym razem naszym domem na najbliższe 4 tygodnie staje się Cervo – mała liguryjskia mieścina (nieco ponad tysiąc mieszkańców). Przez pierwsze dni poznajemy okolicę. W piątek w przy okazji 14-kilometrowego spaceru wpadamy przypadkiem na uliczny festyn. Poza tym, czas leci tu powoli. Łódki kołyszą się w małym porcie, dziadki grają w bule na plaży. Deptak prowadzi przez kolejne miejscowości. Wkoło lasy i wzgórza z fajnymi szlakami do wędrówek. No i najważniejsze – nie ma śmieci, a budynki nie są zagrzybiałe, jak na południu Włoch.
Weekend się zaczął, więc buty trekkingowe na nogi i wio! Do Andory i z powrotem. Nie, nie chodzi jednak o kraj Andora, ale o miasteczko, położone 8 km od nas przez wzgórza. Trasa dobrze oznakowana wiedzie przez las, fajne widoki na zatokę. Jaki jest plus chodzenia po pagórkach w nadmorskich miejscowościach? A no taki, że wszyscy turyści kumulują się na plażach, a na szlaku spotykamy zaledwie kilku innych piechurów i paru rowerzystów. W Andorze moczymy nogi na plaży, jemy lody i foccachię. W wielu miejscach przebijają się jeszcze plakaty i banery z Giro d’Itallia, czyli wyścigu rowerowego, który przejeżdżał tędy kilka dni wcześniej.
W niedzielę trochę mamy zakwasy i trzeba je rozchodzić. Znajdujemy za San Bartolomeo al Mare pętlę starym oślim traktem, więc idziemy. Tu nie ma już absolutnie żadnych turystów i chyba szlak nie jest zbyt popularny, bo w wielu miejscach obficie zarośnięty i osty chlaszczą nas po łydkach (trzeba było założyć długie spodnie, ale kto o tym wiedział?). Pogoda słoneczna z paroma chmurami na horyzoncie, podziwiamy dolinę i morze z góry, i choć widoki nie są spektakularne, spacer uznajemy za udany. Jak widać, człowiekowi niewiele potrzeba do szczęścia. Wystarczy się trochę zadyszeć i spocić. Teraz z czystym sumieniem możemy myśleć o nadchodzącym tygodniu przy komputerze.
1 komentarz
Fajnie brzmi: „Z buta do Andory” ! Ale z Polski?…