CZWARTEK
Czas dopisać kolejny kraj do naszej listy! Około dwie godziny drogi ze szwajcarskiego Altdorf, most na Renie i jesteśmy w Liechtensteinie, czyli dla nas kraju numer 55. Od razu wjeżdżamy zygzakami wgłąb tego państwa, które ma powierzchnię połowy Szczecina. Zostawiamy samochód na parkingu, zakładamy buty trekkingowe i heja przed siebie. Po jakimś czasie docieramy do wielkiego kamienia, który wyznacza geograficzny środek Liechtensteinu. Wpisujemy się do księgi zdobywców – prawie, jak byśmy dotarli do centrum wszechświata. Aż dziw, że nie ma tu żadnych ludzi. Chyba mało instagramowa ta miejscówka. Dla nas tym lepiej!
Potem w pocie czoła ruszamy w górę na szczyt Altspitz (1942m n.p.m.). Słońce mocno nas przypieka, a widoki zapierają dech. Na sam szczyt prowadzą dwie drogi. Jedna jest stroma i skalista i trzeba się asekurować liną, a druga jest przeznaczona dla takich leszczy, jak my, czyli trzeba włazić pomiędzy drzewami po kamieniach i korzeniach, ale nie ma żadnego ryzyka, że spadnie się w przepaść. Jaką byście nie wybrali drogę, ze szczytu roztacza się ten sam, niesamowity widok na trzy kraje: Liechtenstein, Szwajcarię i Austrię. Siedzimy tam dłuższy czas zupełnie sami. Jaki czad!
Żeby nie było, że tylko po skałach i krzaczorach się zawsze włóczymy, po trekkingu, zjeżdżamy do stolicy, czyli Vaduz. Malutkie miasteczko robi ładne wrażenie. Ulice zdobią nowoczesne rzeźby i instalacje. Lody, magnes na pamiątkę i wracamy do Szwajcarii, bo upał i duchota w dolinie nas wykańcza. W samochodzie zbawia nas klima. Na ostatnich kilometrach przed Altdorf łapie nas straszna ulewa i walą pioruny – tego można się było spodziewać po tak parnym dniu. Wycieraczki latają jak szalone, a i tak prawie nic nie widać w tej ścianie deszczu. Na szczęście letnie burze nie trwają długo, więc kiedy parkujemy pod domem, znowu świeci wieczorne słońce.
PIĄTEK
To już ostatni nasz dzień urlopu. Niespiesznie wciągamy śniadanie, wsiadamy w samochód i zakręt za zakrętem kierujemy się w górę do Devil’s Bridge, czyli według legendy do mostu zbudowanego przez Diabła w zamian za duszę pierwszej osoby, która nim przejdzie. Podziwiamy ten mały cud architektury, robiąc niedużą pętlę pieszo dookoła. Część ścieżki prowadzi przez tunel – tam musimy uważać, czy jednak nie czyha na nas Diabeł, bo ponoć ludzie go początkowo oszukali i jako pierwszą po moście puścili kozę, więc rachunki nie są uregulowane. Na szczęście nam się udaje, he, he. Udaje nam się również wypatrzeć wjeżdżający do innego tunelu charakterystyczny, czerwony, szwajcarski pociąg. Pod nami strzelisty wąwóz i spieniona, rwąca rzeka.
Zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy czwarty dzień nad jeziorem Vierwaldstättersee, a w sumie dopiero dzisiaj znajdujemy czas, żeby podejść do samych jego brzegów. Wcześniej patrzyliśmy na nie z dala lub z góry. Do jego wód wpada niewielka rzeka, tworząc ładną deltę (możnie nie jest to Delta Okavango, ale wygląda fajnie). Jest dużo miejsc do piknikowania, z czego chętnie korzystają miejscowe rodzinki. Są dostępne za darmo toalety i drewno na ognisko – wszystko dobrze zorganizowane. Jedyny minus to zakaz latania dronem, ale gniazdują tu ptaki, więc w pełni to rozumiemy. Można za to popatrzeć z góry w kilkumetrowej wieży obserwacyjnej. Spacerujemy po ścieżkach i napawamy się sielską atmosferą.
Czas jeszcze na ostatnie zakupy. Robimy zapasik szwajcarskich serów, czekolady i napoju Rivella. Pakujemy wszystko do samochodu i kładziemy się dość wcześnie spać.
SOBOTA
O 6 rano jesteśmy całą ekipą w samochodzie. Powrót do Szczecina zajmuje nam ponad 11 godzin, ale nie jest tak źle. Koty znoszą podróż z godnością, jak na zaprawionych podróżników przystało.
Prackacje 3.0 uznajemy oficjalnie za zakończone. Przejechaliśmy Niemcy i Austrię, spędziliśmy 5 tygodni na Sycylii, odwiedziliśmy włoską Kampanię, San Marino, Festiwal Filmowy w Cannes, zobaczyliśmy Monako, spędziliśmy 4 tygodnie w Ligurii, kilka dni nad jeziorem Como, tydzień w Szwajcarii i jeden dzień w Liechtensteinie. Łącznie 7700 kilometrów samochodem. Trudno nam nawet policzyć ile kilometrów piechotą po wybrzeżu i górach. To był naprawdę dobrze spędzony czas.