CZWARTEK
Leje jak z cebra. Nawet miejscowi przyznają, że to najgorszy dzień tej zimy. Z nudów pijemy lokalne wino commadaria – strasznie słodkie (ble) i niezbyt tanie (ech).
PIĄTEK
Niebo trochę się rozchmurza i po porannym deszczu jedziemy na tytułowy półwysep. Z ciężkimi chmurami nad głową zaglądamy do kilku jaskiń wydrążonych w klifie i na mosty skalne. A gdy tylko pada, chowamy się w samochodzie.
SOBOTA
Nareszcie świeci porządne słońce, na szczęście lot powrotny jest o 19.10, więc mamy w końcu czas zobaczyć Kavo Greko w pełnej krasie i jeszcze powygrzewać się na plaży w Larnace.
Łapiemy słońce do plecaka na resztę zimy i liczymy, że celnicy nie zarekwirują go na granicy 🙂
[STRES DNIA]
Wypożyczalnia samochodów Stevens ma taką politykę, że daje auto z połową baku, a trzeba oddać z pustym. Po zapaleniu się kontrolki jedziemy jeszcze jakieś 60 km, ale boimy się, że zabraknie nam wachy tuż przed lotniskiem. Dla świętego spokoju w Larnace tankujemy jeszcze za 2 euro. Pracownik stacji robi na nas wielkie oczy – to chyba najkrótsze tankowanie w jego życiu. 🙂
[SMAK DNIA]
Opuszczając naszą kwaterę, dostajemy od gospodarza pomelo z jego ogródka! W życiu nie jedliśmy lepszego!