Noc słabo przespana, bo do jurty włazi nam jakieś szczuropodobne zwierzątko i chce nam ukraść wafelki. Nie mamy ochoty się dzielić, więc trzeba wszystko dobrze pochować i poczekać aż zrozumie, że nie ma czego szukać i sobie pójdzie.
Droga na Kanion Szaryński w budowie. Jedna nitka jest polna, a druga żwirowa. Jedziemy tą drugą w kurzu za ciężarowówką, a ta nagle staje i wysypuje nam przed nosem tonę kamieni. Aha – trzeba było jednak wybrać tę polną.
Do kanionu docieramy oczywiście w samo południe, gdy temperatura oscyluje w granicach 500 stopni. 🙂 Trasa dołem jest przyjemna, prosta i zaskakująco szybko się kończy. Moczymy się w rzece i wracamy tą samą drogą, zastanawiając się, kto tak głośno puszcza muzę. Zadzieramy głowy – na krawędzi kanionu zespół disco kazacho kręci teledysk.
Popołudniowa burza to już tutaj tradycja, więc postanawiamy rozbić namiot pod daszkiem na parkingu. Czujemy się pomyslowi i oryginalni conajmniej jak McGyver, a już pół godziny później zgapiają od nas inni turyści.
O zachodzie słońca wybieramy się górą kanionu podziwiać widoczki i napotykamy najprawdopodobniej kuzynów naszego nocnego amatora wafelków. 🙂
Noc jest bardzo wietrzna, więc dobrze, że poprzywiązywaliśmy tropik do budki, bo by odfrunął do kanionu. Za to rano jaki piękny świt!