PIĄTEK
Ostatni poranek na Wadi Rum. Kolejne miejsce, gdzie doświadczyliśmy paradoksu podróżniczo-anatomocznego, czyli postawiliśmy stopę, a zostawiliśmy serce. Czas jednak w drogę.
Pędzimy do Akaby, po drodze zabierając Koreańczyka z naszego obozu. Chłopak ledwo przeżył na pustyni, cieszy się, że wraca do miasta. Nie, nie zabrakło mu wody ani jedzenia, zabrakło mu internetu. Prawie doba bez sieci – chyba jeszcze nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczył. W drodze prawie nic do nas nie gada, tylko trzaska coś w telefonie, nawija do kamerki, wrzuca vloga.
Oddajemy auto, kupujemy palnik do butli gazowej, którą kupiliśmy 6 dni temu (ale nie pasowała do naszego palnika), bierzemy taksi na granicę. Pięćset różnych kontroli, parę pytań. Jesteśmy w Izraelu. Znowu taksi do wypożyczalni, żeby zdążyć przed 14:00, bo szabat. Bierzemy małe autko i jedziemy do czerwonego kanionu. Uff… Co to za maraton szalony! Na szczęście, jesteśmy na łonie natury i jest już luz.
Czerwony kanion jest bardzo ładny, choć trasa popularna i niezbyt długa. Po drodze napotykamy całą rodzinkę śmiesznych zwierzaków – góralków skalnych. Widzieliśmy je kiedyś w Namibii. Na szlaku kilka drabinek i fragmentów, gdzie trzeba się łapać specjalnie przygotowanych uchwytów urozmaica trasę. Jest fajnie. Po niecałych 2 godzinach zataczamy koło z powrotem na parking. 50 metrów dalej jest pole campingowe, czyli kawałek wygrodzonego kamieniami terenu, z informacją, że można tu zostać za darmo na noc, pod warunkiem, że zabierze się po sobie śmieci. To nam pasuje. Czas na naszą ulubioną czynność, czyli rozbijanie namiotu i gotowanie strawy. Kolejne samochody odjeżdżają z parkingu, zapada zmrok i zostajemy sami na pustkowiu. Nocne niebo nad pustynią widzieliśmy już wiele razy, ale za każdym razem nas zachwyca.
SOBOTA
Jak tylko zaczyna świtać, pakujemy obozwisko, szamiemy szybkie śniadanie i już o 7 rano jesteśmy w drodze do Mitzpe Ramon. Droga całkowicie pusta. Nie wiemy, czy tak jest zawsze, czy tylko w szabat, ale jedzie się bardzo fajnie. No prawie fajnie, bo trochę nas stresują wielkie tablice z napisem „Uwaga! Strefa ostrzału z obu stron – 25km”. Mijamy też jeden czołg!
Przyjeżdżamy tu w jednym celu – poeksplorować Makhtesh Ramon, czyli gigantyczny krater, który tak naprawdę nie jest kraterem. Widok z góry po prostu oszałamia. Czegoś takiego nigdy jeszcze nie widzieliśmy. Żadne zdjęcia tego nie oddadzą. Ale co tam będziemy patrzeć z platformy widokowej, idziemy na trekking. Schodzimy 300 metrów w dół na dno doliny. Niedawno padały deszcze (kiedy w Jordanii padał nam na głowy śnieg) i teraz pustynia Nagev kwitnie. Czasem są to pojedyncze, rachityczne kwiatuszki, a czasem całe dywany kwiecia. Powalający widok. Upał też jest powalający i nieźle zipiemy w słońcu, zwłaszcza gdy ponownie pniemy się na górę niby-krateru. Ale warto było!