Studniówka! Ciężko uwierzyć, że minęło nam już sto dni na Kanarach! Świętujemy spacerem nad poszarpanymi klifami San Marcos.
Uczcie się od nas taniego podróżowania. Wiecie, jak zaoszczędzić 65 centów? Jedziesz autobusem za €2,10 z Buenavista del Norte do górskiej wioski Masca, ale za bilet powrotny już nie płacisz, tylko idziesz przez góry i lasy 13 km (540m w górę i 1010m w dół) do miasteczka Los Silos. A stamtąd autobusem za €1,45 dojeżdżasz ostatnie 3 kilometry do parkingu, gdzie czeka twój samochód!
Wioska Masca ma swój urok. Tylko szczerze, co tak naprawdę wyróżnia ją spośród innych wiosek przyklejonych do zielonych wzgórz Teno? Z pełną świadomością i spokojem sumienia omijamy łukiem Wąwóz Masca i ruszamy w przeciwną stronę. Bo wiecie, ten słynny szlak to teraz opcja tylko w jedną stronę, a na deser czeka rejs łodzią do Los Gigantes. Cena tej atrakcji? Skromne 55 euro za pakiet „komercja + tłumy + kask gratis”. Dzięki. Teneryfa oferuje dziesiątki spektakularnych ścieżek za darmo.
- DCIM101MEDIADJI_0802.JPG
Trwa karnawał. Idziemy na Galę Drag Queen w Icod de Vinos — epicka bitwę na pióra i peruki większe od lokalnych wulkanów. Lśnią cekiny i gołe tyłki. Fajerwerki, konfetti, muzyka, piski i oklaski. Artyści flirtują z panem burmistrzem, padają niewybredne żarty. Bawią się dorośli i dzieciaki z młodszych klas podstawówki. Wstęp bezpłatny. Wyobrażacie sobie tego typu imprezę w Polsce, za publiczne pieniądze? Chyba tylko w odcinku „Black Mirror”.
Mieszkamy w San Marcos od niemal miesiąca i właśnie po raz pierwszy w oknie okazuje nam się La Palma!
W piątek jedziemy na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja, he, he). Docieramy do Punta de Hidalgo, gdzie natura serwuje nam niekończący się spektakl „Fale kontra skały” — hit, który nigdy nie schodzi z afisza, ale też nigdy się nie nudzi. Nad tym widowiskiem czuwa smukła, nowoczesna latarnia, jak strażnik pilnujący morskiego żywiołu.
Podobno karnawał w Santa Cruz de Tenerife jest największy po Rio de Janeiro. Mówimy „Sprawdzam”. Znalezienie miejsca parkingowego to niezły wyczyn. Dwadzieścia minut zajmuje nam dojście do głównego placu. Co tam się dzieje! To impreza, na której wszyscy chyba dostali memo: „im bardziej szalone, tym lepiej”. Grupy taneczne błyszczą, jak żywe dyskotekowe kule z piórami. Królowe karnawału suną majestatycznie, niosąc na plecach konstrukcje większe od przeciętnego salonu. Mieszkańcy? Pełna dowolność: ludzie-mopy, zwierzaki, czarodzieje, a czasem po prostu człowiek w peruce i klapkach. Głośna muzyka, aż dudni w płucach. Tańce do upadłego.
Od niedzieli zapowiada się pogorszenie pogody, więc nie ma co tracić czasu. W sobotę rano, po raz ostatni wjeżdżamy do Parku Narodowego Teide. Zazwyczaj ludzie się sprzeczają, czy na Teneryfie ładniejsza jest północ, czy południe, a my bez zastanowienie powiemy: centrum wygrywa wszystko! Tyle razy już tu byliśmy i nie przestaje nas zachwycać ten popis siły natury. Tym razem wybieramy szlak na Fortalezę, czyli górę przypominającą fortecę. Widzieliśmy ją ze szczytu Teide, a teraz z jej „dachu” spoglądamy na najwyższy szczyt Hiszpanii. Potem dalej przez lawowy gruz, obchodzimy Czarną Górę (Montaña Negra) i meandrujemy u podnóży kolosa. To najmniej uczęszczana część parku narodowego. Nikogo nie ma, więc ten księżycowy krajobraz mamy na wyłączność, jakby Teide’usz zrobił rezerwację tylko dla nas. Gracias, amigo!
Miało przyjść załamanie pogody i jest! W niedzielę prawie na całym Archipelagu pada. Drogi w górach zamknięte ze względu na oblodzenie i śnieg, więc dziś już nigdzie byśmy nie powędrowali. Pan Teideusz, chyba z okazji karnawału, przywdziewa białe wdzianko. Tymczasem, na Wyspach lokalne podtopienia. Zalewa nawet supermarket w Güímar, do którego często chodziliśmy w listopadzie – ludzie utykają w podziemnym parkingu i czekają na straż pożarną, żeby wyjechać. Na Gran Canarii ulice zmieniają się w rwące rzeki.