Jedziemy do Khorixas, po drodze mijamy znaki „uwaga na słonie”, ale żadnego nie udaje nam się spotkać. W wypożyczalni samochodów poinstruowano nas dokładnie, co zrobić, gdy do takiego spotkania na drodze dojdzie. Mijamy też kobiety z plemienia Himba i Herero, które zapraszają do swoich kramików.
Na następny dzień ruszamy na skamieniały las. Brzmi fajniej niż wygląda – to kłody i fragmenty drzew skamieniałych 280 milionów lat temu. Rosną tu też welwiczje – dziwne rośliny, które rozwijają się bardzo powoli. Kilkucentymetrowy „pień” i liście wielkości dłoni, to 200-letni okaz. Mogą żyć nawet 1500 lat!
Następny punkt programu to tzw. piszczałki organowe – równiuteńkie bloki skalne. Po ich obejrzeniu idziemy jeszcze kawałek dalej suchym korytem rzeki, gdzie natrafiamy na odchody słoni. Mamy plan zrobić im zdjęcia, a w razie gdyby na nas ruszyły, spieprzać na skały. Może i dobrze, że ich nie spotkaliśmy, bo godzinę później dowiadujemy się, że pustynne słonie potrafią chodzić skałach. Szok!?! Potem zachodzimy na „spaloną górę”. Fajny księżycowy widoczek i jeszcze większe welwiczje. Na deser Twyfelfontein – buszmeńskie petroglify sprzed nawet 6 tys. lat. W odróżnieniu od tych ze Spitzkoppe są wyryte w skale, a nie malowane ochrą i krwią.
[AFRYKAŃSKI MASAŻ]
Droga z Khorixas do tych atrakcji jest najgorszą jaką do tej pory pokonaliśmy w Namibii. Prawie non stop po tarce. Trzymanie kierownicy przypomina operwanie młotem pneumatycznym. A Namjbijczycy śmieją się, że to afrykański masaż…
[DOWCIP DNIA]
W kasie po bilet na Twylwefontein.
My: Poprosimy dwa bilety.
Ona: Na co?
My: Jak na co? Na petroglify!
Ona: Ale już zamknięte.
My: Jak to zamknięte???
Ona: Dzisiaj do 13.00.
My: Ale nie ma jeszcze 13.00.
Ona: Żartowałam.
My: Niezła z pani żartownisia…
Ona: Rano zrobiłam ten sam dowcip turystce z Francji, to się popłakała…