„Jedź w podróż samochodem” mówili. „Zabierz kota – żaden problem” mówili.
Podróże z kotami są możliwe i z dwójką naszych nastoletnich kociambrów zrobiliśmy tysiące kilometrów po Europie, a nawet dotarliśmy na Wyspy Kanaryjskie. Jak się człowiek dobrze przygotuje do takiej podróży, to jest absolutnie bezproblemowo. Nie wierzcie w to ostatnie zdanie. Jeśli myślicie, że kot z rozkoszą będzie siedział w aucie, podziwiając malownicze krajobrazy, to jesteście w błędzie. Jemu nie zależy na widokach, tylko na tym, kiedy przestaniecie jeździć i wreszcie dostanie posiłek na miarę swojego ego.
- Dokumenty
- Jeśli jesteście lokalnymi patriotami i podróżujecie tylko po Polsce, nie potrzebujecie żadnych dokumentów. Chyba że kot akurat postanowi się rozchorować (bo czemu nie?), to lepiej mieć jego książeczkę zdrowia.
- Jadąc w obszar Unii Europejskiej (plus kilka innych krajów na kontynencie), musicie mieć specjalny paszport, który wyrabia się u weterynarza. Tak jak na ludzki, tak i na koci paszport trzeba trochę poczekać (więc nie zwlekajcie z tym na ostatnią chwilę), choć w przeciwieństwie do kotów, ludzie nie muszą mieć ważnego szczepienia przeciwko wściekliźnie wbitego w dokument.
- A jak jedziecie poza Unię (z małymi wyjątkami), to oprócz paszportu, trzeba kotu zrobić badanie poziomu przeciwciał przeciwko wściekliźnie metodą miareczkowania.
- W samochodzie
- Transporter czy smycz? To pytanie możecie rozważać, jeśli jazda trwa mniej niż godzinę. Jeśli zapowiada się dłużej, to tylko smycz, a transporter (najlepiej miękki, składany) przyda się do wnoszenia i wynoszenia kota z auta. Pamiętacie, jak za dzieciaka jechaliście do ciotuni na drugi koniec Polski, ściśnięci wraz z rodzeństwem na tylnej kanapie, ojciec nie chciał się zatrzymywać co chwila na siku, a matka nie dawała kanapek z dżemem bojąc się, że zapaskudzicie tapicerkę w wozie? Nie róbcie zatem tego samego swojemu kotu. Kupcie porządne szelki (nie obrożę, bo w razie gwałtownego hamowania się udusi!) i smycz, którą można wpiąć w gniazdo pasów bezpieczeństwa. Smycz powinna być na tyle długa, żeby kot swobodnie mógł się poruszać po tylnej kanapie samochodu, ale też na tyle krótka, żeby nie mógł się przedostać na przednie siedzenia i utrudniać jazdy. Nowe hobby kierowcy podczas podróży to patrzenie w lusterko i sprawdzanie, jak kot daje radę z tyłu. Ulubioną zaś czynnością pasażera będzie wyłamywanie sobie ręki w łokciu, żeby móc pogłaskać domagającego się uwagi stwora, siedzącego tuż za nim. Najlepiej by było mieć jakąś półmetrową przedłużkę do rąk z dodatkowym stawem, więc jak znajdziecie jakąś w necie, to dajcie znać. Trzymanie kota z przodu uważamy ryzykowne dla pasażerów, jak i innych uczestników ruchu – co zrobicie, gdy na sekundę sierściuch zasłoni wam widoczność, albo zablokuje dostęp do pedałów, a wy w ciągu tej sekundy będziecie pokonywać 30 metrów?
- Nie zapomnijcie też o niewielkiej ilości wody i jedzenia, żeby nie kot nie miał traumy jak wy po wycieczce do ciotuni. Nie radzimy dawać za dużo pożywienia, bo może się okazać, że kołysany w samochodzie kot będzie musiał oddać całą treść żołądka wprost na siedzenie (warto mieć pod ręką papierowy ręcznik). Dla waszego dobra karma powinna być jak najmniej śmierdząca, chyba że lubicie po wyjściu z auta cuchnąć tuńczykiem (nadtrawionym lub nie, to już zależy od czworonoga).
- Wiele kotów ma chorobę lokomocyjną – pogadajcie z weterynarzem, jakie leki można mu dać (u nas trochę pomaga KalmVet), ale absolutnie NIE DAWAJCIE KOTU ŻADNYCH LUDZKICH ŚRODKÓW typu Aviomarin. W trakcie jazdy będziecie mieli ochotę zamordować swojego kota pewnie ze 100 razy, ale nie róbcie tego lekarstwami dla ludzi.
- Warto zabezpieczyć kanapę dobrej jakości pokrowcem, zahaczanym od góry na zagłówkach. Upewnijcie się, że jest odpowiednio gruby, wodoodporny i ma wycięcia na gniazda do pasów. Patrząc jak wygląda nasz podrapany i wielokrotnie prany pokrowiec po kilkunastu tysiącach kilometrów z kotami, cieszymy się, że nie wyglądają tak nasze siedzenia i uważamy go za inwestycję lepszą niż kryptowaluty.
- Kuweta. Oczywiście, musi być cały czas dostępna. Nie wyobrażacie sobie chyba, że kot będzie czekał aż łaskawie zatrzymacie się na parkingu i dacie mu dostęp do żwirku? Nie jest jakimś (za przeproszeniem) psem, żeby załatwiać się na zawołanie. Nasze koty początkowo miały obawy przed sikaniem do kuwety pędzącej 120km/h, ale później chętnie korzystały. Przy okazji, jeszcze jedna rada – nie zakładajcie, że będziecie na miejscu o tej porze, którą wskaże wam GPS, bo trzeba brać pod uwagę, że kot zrobi swoje do żwirku i żeby nie zasłabnąć od aromatów za kierownicą, będziecie musieli szukać najbliższego zjazdu z autostrady i kosza na śmieci. Przyda się łopatka do kuwety i jednorazowe woreczki na podorędziu, a nie gdzieś w bagażniku przywalone torbami, żeby postój nie przedłużył się jeszcze bardziej.
- Jak długo można jechać z kotem w samochodzie? To wszystko zależy od jego ekscelencji kota i waszej wytrzymałości. Nasz Szakłak i Yuba dają radę ok.7-8 godzin. Po tym czasie nasz wóz zamienia się w ambulans, tylko sygnały dźwiękowe są do wewnątrz samochodu. Jeśli myślicie, że zabawki lub mizianie dostarczą po tym czasie jakiejkolwiek rozrywki, to jesteście naiwni. W pewnym momencie kot w samochodzie zmienia się w najbardziej znudzoną istotę na tej planecie i wszystkimi możliwymi sposobami będzie dawał znać, że czas już kończyć tę jazdę i udać się do hotelu.
- Zakwaterowanie
- Po co komu rezerwacje z wyprzedzeniem? Pojedziemy na spontanie i na pewno coś się po drodze znajdzie. Myśląc w ten sposób, albo będziecie kitrać kota w walizce i liczyć, że nie zacznie miauczeć w recepcji hotelu, który nie akceptuje zwierząt, albo spędzicie noc w samochodzie z ręką w nocniku, a dokładniej w kuwecie. Mimo że coraz więcej hoteli pozwala na zwierzęta, to nadal wybór nie jest zbyt duży. Poza tym, często hotele „pet friendly” przez „pet” rozumieją wyłącznie psa, dlatego warto wcześniej się skontaktować z obiektem, czy akceptują koty i czy są jakieś dodatkowe opłaty. Kiedyś znaleźliśmy w Niemczech pokój dla nas dwojga za 40 euro, a za każdego kota kazali sobie dopłacić po 18 euro.
- Totalnym frajerstwem z waszej strony będzie pomyśleć, że po wielu godzinach jazdy, wchodząc do pokoju w hotelu, wreszcie odpoczniecie. Zanim choćby pójdziecie do toalety, o której marzyliście już od godziny, najpierw musicie dać kotu, co mu należne – wodę, najwyborniejsze żarełko pod słońcem i kuwetę. Potem usuńcie wszystkie czekające na niego niebezpieczeństwa (domknijcie okno, drzwi, etc). Dopiero wtedy macie prawo pomyśleć o zdjęciu kurtki lub wzięciu prysznica. Jeśli chcecie, żeby w przyszłości więcej hoteli akceptowało koty, to zadbajcie, żeby nie został po waszych czworonogach bród i zniszczenia. Nie róbcie tego innym kociarzom–podróżnikom.
- Nigdy, przenigdy nie zostawiajcie zwierzęcia samego w aucie. Co zrobicie, gdy pod waszą nieobecność postanowi zhandlować waszą furę pierwszemu lepszemu cwaniakowi na parkingu i przepuści wszystko na kocimiętkę? Ale teraz tak serio: NIGDY tego nie róbcie (nawet na 5 minut!), a jeśli kiedyś was przyłapiemy, że zostawiliście zwierzę samo, pierwsi wybijemy wam szybę w samochodzie, zabierzemy je i wezwiemy odpowiednie służby.
Podsumowanie
Pamiętajcie, że to wy wpadliście na genialny pomysł, żeby zabrać kota w podróż samochodem (ewentualnie promem – poczytajcie TUTAJ), więc musicie się dostosować do jego potrzeb, a nie na odwrót. U nas na przykład zawsze jest mocno włączony zimny nawiew, bo tego życzy sobie Szakłak, więc nawet w środku hiszpańskiego lata jedziemy w bluzach, skarpetkach i długich spodniach. Jeśli pogoda na to pozwala, po kilku godzinach jazdy znajdujemy jakiś parking z małą liczbą aut i ludzi i staramy się pospacerować z Yubą i Szakłakiem NA SMYCZY przez kilkanaście minut. Spacer to może za dużo powiedziane – koty idą kilka kroków, a potem przysiadają w trawie i obserwują świat. Mają trochę bodźców i wyciszają syrenę w samochodzie na jakiś czas.
Zawsze na pierwszym miejscu stawiajcie kota – wiadomo przecież, że na to zasługuje. Nie gwarantuje to, rzecz jasna, że wówczas podróż samochodem z kotem będzie usłana różami, ale przynajmniej zminimalizuje stres u was i przede wszystkim u niego, a jak wie każdy kociarz – nie ma nic gorszego niż wystraszony i/lub znudzony kociamber, w dodatku na małej przestrzeni.