Jak zwykle o świcie, wstajemy, pakujemy obóz i chcemy ruszać w trasę. Niestety, sklepy w Mitzpe Ramon otwarte dopiero od 8:00, więc musimy poczekać na pieczywo (ostatni raz staliśmy w kolejce pod sklepem chyba ze 30 lat temu). Potem drogą krętą w dół krateru i po 1,5 godziny jesteśmy w Parku Timna.
Park można zwiedzać tak prosto lub tak trudno, jak się chce. Do wszystkich atrakcji da się spokojnie dojechać autem, wyskoczyć, cyknąć focię i jechać dalej. Wówczas zajmuje to jakieś 3 godziny. Można też wypożyczyć rowery (zwykły za 60 NIS, albo elektryczny za 85 NIS). My aż do zachodu słońca jeździmy samochodem po głównej drodze, zatrzymując się co kawałek i robimy szlaki dookoła, włazimy w każdy zakamarek, zaglądamy za każdą skałkę. Słońce przyjemnie grzeje, widoki ładne. Czasy przejść podane na mapie są co najmniej 2 razy przesadzone. Pewnie to zniechęca ludzi do wędrówki, ale też przynajmniej mamy ciszę i spokój pomiędzy głównymi punktami. Kiedy idziemy suchym korytem rzeki, a wkoło mamy pomarańczowo-białe góry, czujemy się zupełnie jak w Aktau w Kazachstanie.
A gdy już dość kilometrów w nogach, po raz ostatni rozbijamy namiot na campingu przy oazie na terenie parku. Mamy widok na skały i palmy.
Następnego dnia pakujemy się dokładnie i porządnie, żeby upchnąć się maksymalnie i nie dopłacać za nadbagaż. Ostatni raz idziemy na małą trasę zanim zjadą się turyści. Wchłaniamy ostanie widoczki, łapiemy słońce do plecaka i kończymy ferie na pustyni.
[POEZJA DNIA]
Żegnamy Park Timna
oddajemy wóz w Eilacie
wracamy do polskiego zimna
i wkładamy ciepłe gacie.