Co to jest pamiątka? Czasem to kretyńska opalenizna na stopach w kształcie sandałów, czasem zmiażdżony paznokieć lub siniaki, albo przebarwienia słoneczne na twarzy, które nie zejdą do końca życia. Ale dzisiaj nie o takich standardowych pamiątkach chcemy Wam opowiedzieć.
Mamy w domu różne przedmioty, które w pewnym sensie wyczerpują znamiona pamiątek, bo przypominają nam o pewnych miejscach lub sytuacjach. Chcecie zobaczyć nasze TOP 5?
- Sól z Australii – nabyliśmy ją w małym sklepiku niedaleko Uluru (jak totalne dziobaki, zapomnieliśmy kupić w dużym markecie w Alice Springs) i był to najdroższy chlorek sodu jaki w życiu kupiliśmy. Kosztował chyba tyle, co cała taczka w Polsce, ale jak tu gotować przez 3 tygodnie bez soli? Przed wylotem nie mieliśmy serca wyrzucać niezużytej reszty, więc wróciła z nami do Polski. Teraz używamy jej bardzo rzadko i wielkim namaszczeniem, bo to przecież suwenir z antypodów.
- Trzy noże z Botswany – nie, nie jakieś fajne, plemienne rękodzieła, tylko najbardziej badziewne noże do smarowania chleba. Zgubiliśmy gdzieś na kampingu jeden nóż z zestawu naszej kuchni polowej w wynajętym aucie, więc musieliśmy na szybko coś znaleźć. W supermarkecie w Maun był najtańszy zestaw 4 sztuk i tak oto 3 „prawie nierdzewki” wróciły z nami do domu.
- Szklanka z Nepalu – należała nam się, jak nagrody dla ministrów. Kupiliśmy w Pokharze sok w promocji „kup dwa kartony – szklanka gratis”. Przy kasie płacimy, ale nie dostajemy szklanki. Pytamy o nią, sprzedawca wielkie oczy i w końcu gdzieś spod lady wyciąga małą, brzydką szklaneczkę z zielonkawego szkła. Do dzisiaj nie wiemy, czy to ta promocyjna, czy jakaś prywatna pana sklepikarza. Tak czy siak, została z nami, nie stłukła się w transporcie i dziś trzymamy w niej piasek z jakiejś pustyni tysiące kilometrów od Himalajów.
- Deska i pojemnik z Omanu – wyjazd do Omanu był wyjazdem kampingowym, więc musieliśmy tam kupić potrzebne rzeczy m.in. deskę do krojenia, której używamy po dziś dzień. Nie, nie ma na niej napisu „OMAN”, ani wizerunków wielbłądów – taką samą można kupić na całym świecie, ale nam kojarzy się ze śniadaniami robionymi gdzieś w kanionach lub na pustyni. Jednak najlepsza pamiątka to darmowa pamiątka. W ostatni dzień, podczas sprzątania naszej terenówki przed oddaniem do wypożyczalni, znaleźliśmy pod siedzeniem hermetycznie zamykany plastikowy pojemnik. Potraktowaliśmy go jako puchar za zdobycie najdalej na wschód wysuniętego kraju Półwyspu Arabskiego. A co!
- Dziesięć koron z Islandii – pewnie wielu z Was przywiozło jakieś drobne w egzotycznej walucie z podróży. Tyle, że ta moneta jest dla nas zupełnie wyjątkowa, bo Islandia to kraj, gdzie podróżowaliśmy tylko używając kart płatniczych i nie wymieniliśmy nic na gotówkę. Ową oszałamiającą furę pieniędzy (10 ISK to ok. 30 gr) znaleźliśmy na polnej drodze. W ten sposób wywieźliśmy z Wyspy więcej gotówki niż przywieźliśmy. To się nazywa tanie podróżowanie!
Inną kategorią pamiątek są przywiezione z podróży słowa, których zaczęliśmy używać na co dzień.
- Zhengzhou to miasto w Chinach, które odwiedziliśmy dawno temu i już nawet nie pamiętamy za wiele stamtąd, oprócz tego, że było gdzieś w pobliżu świątyni Shaolin. Chodzi o jego wymowę – mniej więcej „dżendżoł”. Spodobało nam się to brzmienie i używamy go jako czasownika. Przykład: „Ładna pogoda. Co będziemy tak dżendżolić w domu? Chodźmy lepiej na rowery”.
- Benzinka – podłapaliśmy to w jednej z naszych pierwszych podróży od zaprzyjaźnionego Czecha, a znaczy „stacja benzynowa”. Teraz już zawsze jak mamy tankować, mówimy, że „trzeba zajechać na benzinkę”
- Lepioszka to taki rodzaj chleba, który wygląda trochę jak placek i podczas wypieku jest przylepiany do ściany pieca. Jest pyszny i zajadaliśmy się nim w Kazachstanie i Kirgistanie. Teraz lepioszkami nazywamy nasze koty – nie dlatego, że wyglądają jak placki, ale ponieważ uwielbiają się lepić do człowieka. Z tej samej podróży przywlekliśmy słowo „żarka”. Oznacza upał (żar z nieba) i tego lata używaliśmy go właściwie bez przerwy.
- Borgarvirki to skały w północnej Islandii. Nazwa tak nam się spodobała, że weszła do codziennego użycia. Może oznaczać cokolwiek, byle w liczbie mnogiej, np. „Podaj mi te borgarvirki ze stołu”.
- Abogado – tak mówimy na awokado, bo choć po hiszpańsku znaczy „prawnik”, to tak fajnie egzotycznie brzmi. A to właśnie w hiszpańskojęzycznej Ameryce jedliśmy najpyszniejsze buły z żółtym serem i awokado. Mniam!
Co to jest pamiątka? To coś, co sprawia, że pamiętasz o jakimś kraju, człowieku lub chwili. Nie musi to być magnes na lodówkę, czy jakieś durnostojki, choć jak wielu z Was, mamy w domu i takie. Jednak najlepsze dla nas są te, które właściwie nigdy pamiątkami być nie miały. A może lepiej było nie ujawniać światu, jakie suweniry przywieźliśmy? No cóż, ponoć nie a na świecie ludzi normalnych – są tylko niezdiagnozowani. I tego będziemy się trzymać.