Jedziemy z Altyn Emel na południe, a na czołówkę człapie spore stado wielbłądów dwugarbnych. Ale czad!
Potem znów trafiamy na ten cholerny zjazd z autostrady. Znaki pokazują, że można jechać na prawo lub prosto, a droga idzie na wprost i w lewo. No i który tu zjazd wybrać? Wiadomo, wybieramy ten zły, a w dodatku mamy już niewiele paliwa. Skręcamy do najbliższej wioski tak szybko jak się da i na stacji paliw mamy do wyboru benzynę 92 i 80 octanów. Pierwszy raz w życiu tankujemy 92, znów na autostradę, tym razem dobry zjazd i jedziemy w kierunku Szonży, które jest na mapie papierowej, ale nie istnieje w nawigacji. Nagle tablice miasta „Szonży” cyrylicą, a pod spodem „Chunja” łacinką. Trzeba przyznać, że oznaczenia dróg są tu zaiste chunjowe.
Po ładnych paru godzinach po asfalcie, szutrówce i trawie, wreszcie jesteśmy nad najbardziej zasolonym górskim jeziorem w Kazachstanie – Tuzkol. Wody do pół łydki, a błota po kolana. Owo błotko ponoć leczy stawy – tak twierdzą napotykani Ałmatyńczycy, którzy wiozą całe wiadro cuchnącej mazi dla babuszki. Piknikujemy z nimi, a potem zostajemy całkiem sami. Pięknie tu – w tle 7-tysięczniki Tien-Shanu. Cisza, namiot i widoki!
[PRZEKĄSKA DNIA]
Kurd – kulki z białego suszonego sera – coś jak bryndza, tylko kwaśniejsze. Dobre, chociaż lepi się do zębów ?