Lanzarote coraz bardziej nam się podoba. W naszym miasteczku odkrywamy niezłą trasę rowerową wzdłuż wybrzeża, więc na składaki i heja z wiatrem we włosach. Szybko mijamy tłoczne kawiarenki i sklepiki z tandetą i jesteśmy w całkiem fajnym zakątku gdzieś pomiędzy Costa Teguise a Arrecife.
PIĄTEK
Lawa potrafi przybierać niesamowite formy. Może na przykład udawać zamki i gmachy, o czym przekonujemy się meandrując po Ciudad Estratificada (lub inaczej Las Roferas del Mojón). Niesamowite miejsce – można by tu nakręcić jakiś film fantasy.
W poprzednim tygodniu, kiedy wracaliśmy z Orzoli, widzieliśmy niezłe laguny (nie, nie chodzi o takie rogale, co rosną na drzewach). Ruszamy zatem znów na północ wyspy i naszym oczom ukazują się błękitne wody i jasny, prawie biały piasek, otoczone czarnym skałami. Caletón Blanco jest chyba najbardziej znaną laguną w okolicy, ale oczka ciągną się na dystansie kilku kilometrów. Sam dojazd z południa w okolice Orzoli robi wrażenie, bo ulica przebiega przez wielkie pola lawy porośniętej porostami. Przypomina nam to nieco Islandię.
SOBOTA
Czas zapuścić się na samo południe. Dawno nie byliśmy na żadnym wulkanie (będzie jakoś tydzień), więc buty na nogi i w drogę na Montaña Roja, która góruje nad kurortem Playa Blanca. Trasa jest bardzo prosta, wulkan ma niecałe 200 metrów wysokości i spodziewaliśmy się tu mnóstwa turystów. Okazuje się, że wolą zostać w basenach hotelowych, więc w drodze na szczyt spotkaliśmy zaledwie kilkanaście osób. Z góry widać krater głębokości 50m w czerwonawym kolorze (stąd nazwa wulkanu). Mamy też widok na miasteczko z białą latarnią morską i port, a dalej na Isla de Lobos i Fuerteventurę. Widoczność trochę słaba, mimo to ożywają wspomnienia (sprzed miesiąca, ha, ha).
Po obejściu krateru dookoła wracamy do samochodu, mijamy białe miasteczko (innych tu nie ma) i szutrem docieramy do najdalej na południe wysuniętego cypla Lanzarote (za wjazd autem trzeba zapłacić 3 euro). Zostawimy Waliz-Kię na parkingu i idziemy klifami do plaży Papagayo, mijając kolejne zatoczki ze złotym piaskiem i turkusową wodą. Najdziwniejsze jest to, że plaża Papagayo, choć mniejsza od innych w okolicy i niczym się nie wyróżniająca jest pełna ludzi, a pozostałe właściwie puste. O co chodzi? Czemu turyści lubią tak sobie siedzieć na głowach? Nie rozwiążemy tej zagadki, więc ruszamy dalej.
Los Ajaches to najstarszy masyw górski na wyspie. Powstał około 10 milionów lat temu. Zaczynamy trekking w wiosce Femés koło jakiejś farmy kóz, idziemy nad absolutnie przepięknym wąwozem, a widoki zwalają z nóg. Dalej, zboczem góry wchodzimy na Pico Redondo (nagle wiatr, jak cholera, ale już do tego przywykliśmy). Stąd rozpościera się panorama całego masywu, a w dole ocean. Coś nieopisanego. I wiecie, co? Po raz pierwszy na Lanzarote udaje nam się znaleźć trasę, na której nie ma zupełnie nikogo. Można? Można, chociaż nie jest to takie proste, jak na Fuerteventurze.
NIEDZIELA
Teraz drugi masyw najstarszy na Lanzarote, czyli Famara – po przeciwnej stronie wyspy. Jedziemy zdobyć najwyższy szczyt, czyli Peñas del Chache (672m n.p.m) i chyba pobijamy rekord z Krajów Bałtyckich w najszybszym wejściu na szczyt, bo znajduje się 100 metrów od parkingu. Dla jasności – chodzi o 100 metrów w bok, a nie 100 metrów przewyższenia. Taaak, czujemy się zdobywcami, chłe, chłe. I tak na sam czubek nie można wchodzić, bo jest tam radar wojskowy (jak na szczycie Gran Canarii). Ale nie ma tego złego, zawsze można się zmęczyć inaczej – robimy sporą pętlę przez tutejsze góry. Wielkie klify zapewniają widok na północny-zachód Lanzarote, Archipelag Chinijo i plażę w dole, o ile chmury na to pozwalają. Cały czas z dużą prędkością wzbijają się w górę ciemne obłoki i oblewają szczyty, niczym dym z jakiegoś pożaru. Jest bardzo wilgotno – dobrze, że wzięliśmy wiatrówki.
Nogi już trochę bolą, więc wracamy do samochodu, i zjeżdżamy pod klify, na plażę Famara. Radzimy zostawić auto przy wiosce, bo szuter jest dziurawo-kamienisty. Najpierw mijamy mnóstwo surferów, ale im dalej odchodzimy, tym plaża robi się bardziej cicha i bezludna. Znajdujemy skalisty „parawan” i obserwujemy ocean. Ładnie tu.
Brak komentarzy