Zadomowiliśmy się na Kanarach. Nie chce nam się robić wielu zdjęć, puszczać drona itp. Po prostu, chłoniemy wyspę wszystkimi zmysłami. W tym tygodniu skaczemy rowerami na solanki i spacerujemy wzdłuż brzegu za lotnisko Puerto del Rosario, podglądając wiewiórki. Kręcimy się trochę po pobliskim turystowie, czyli miasteczku Caleta de Fuste. Wiecie, jakie śniadania są tam najpopularniejsze? Angielskie! A puby? Irlandzkie. A restauracje? Indyjskie. Wszystko pod turystów z Wielkiej Brytanii. Jak to dobrze, że tu nie mieszkamy.
W sobotę czas trochę więcej pozwiedzać. Jedziemy w najstarszy zakątek Fuerteventury i całego archipelagu. To tu się wszystko zaczęło jakieś 30 milionów lat temu od wybuchu pierwszych podwodnych wulkanów. Najpierw wioseczka Ajuy, której nazwa nas śmieszy (pamiętajcie, że po hiszpańsku „j” wymawia się jak „H”). Jest tu dość sporo turystów z całej Europy, którzy przyjeżdżają, tak jak i my, żeby zobaczyć słynne naturalne jaskinie, do których schodzi się po schodkach. Jaskinie są naprawdę spore. W środku przyjemny chłód, fale z łoskotem atakują skaliste brzegi.
Wychodzimy z jaskiń i idziemy na samą górę klifu. Tu już nie ma zupełnie nikogo. Smagani wiatrem spacerujemy wzdłuż linii brzegowej aż do Peña Horadada, czyli dosłownie „przebitej skały”. Gdy tylko się ją zobaczy, od razu wiadomo, o co chodzi. W skalistym ostańcu zieje wielka dziura. Wygląda jak gigantyczna igła wbita w plażę, z której wystaje tylko igielne ucho. Przez to ucho przelewają się fale i tworzą małą lagunę. Siedzimy tam trochę i podziwiamy.
Następny punkt programu na dziś to El Arco de las Peñitas. Idziemy wąwozem i zaczynamy się smażyć jak churrosy, bo nie ma tu w ogóle wiatru. Słońce ostro daje, a żadna chmurka nie chce się zlitować nad nami, kiedy wspinamy się po kamieniach. Trasa krótka, ale nieźle nas wymęczyła (dzisiaj jeden z rekordowo upalnych dni na Wyspach). W końcu dochodzimy do fajnego łukczku skalnego, który trochę wygląda, jakby go rzeźbiły elfy. Masyw ten zbudowany jest z najstarszych materiałów na Wyspach Kanaryjskich, powstałych w głębinach oceanu około 120 milionów lat temu. Jest tu kilka osób i musimy odczekać dłuższą chwilę, aż jedna para zrobi sobie pierdylion zdjęć w instagramowych pozach. Kiedy się już nacykali, możemy popatrzeć chwilę na tę piękną dziurę w skale bez żadnych ludzi w tle i schodzimy z powrotem do samochodu, w którym czeka na nas drugi bidon z wodą. Rany, ale upał!
Na niedzielę nie mamy zbyt intensywnego planu. Najpierw chcemy wejść na wulkan Caldera de Gayria, ale czytamy, że od lutego do lipca trwa sezon lęgowy ptaków i nie można tam wchodzić. Wybieramy zatem inny wulkan Caldera los Arrabales. Jedziemy szutrem przez ogromne pole lawy i za cholerę nie możemy znaleźć miejsca, którędy można by dość do wulkanu. Wracamy do głównej drogi i po paru minutach jesteśmy na początku szlaku. Bierzemy zapas wody, wkładamy buty trekkingowe i ruszamy. Wyobraźcie sobie nasze miny, kiedy po niecałych 200 metrach dochodzimy do tabliczki z zakazem wejścia od lutego do lipca z powodu sezonu lęgowego. „Ajuy z takim trekkingiem!” ciśnie się nam na usta.
Co tu teraz robić? Gapiąc się na mapę, odnajdujemy jakiś wąwóz i jedziemy. Szybko kończy się asfalt. Po lewej wzgórze, po prawej wzgórze i szutrowa droga przez środek. Co za widoczki! Cały czas zastanawiamy się, co będzie na końcu. Docieramy do mikro osady z czarną plażą (Playa de Gran Valle). Oprócz kilku domków, stoi tu jeszcze parę kamperów. Cisza i spokój. Kręcimy się po tutejszych wzgórzach, odpoczywamy trochę na skałkach.
Na koniec wybieramy się jeszcze do wioski Pozo Negro. Tam już cywilizacja pełna! Jest dobra asfaltowa droga, ładne biało-niebieskie domki i nawet jakieś dwa bary. Plaża dużo większa, a w szmaragdowych falach nawet jeden surfer. Oczywiście, z nas tacy plażowicze, że znowu idziemy na górki okalające zatokę i tam wędrujemy, podziwiając widoczki. Leniwie dzisiaj, leniwie, ale nigdzie się nie spieszymy. Chyba nauczyliśmy się kanaryjskiego luzu.
1 komentarz
Krajobrazy księżycowe. Ta czarna ziemia, te skały i jaskinie… tutejszych nie widać. Nie dziwię się , że w takich krajobrazach i w takim klimacie przeszliście na luz.