Chyba czas zmienić nazwę bloga na „Leszcze w górach. Od czasu do czasu.” No po prostu, kto tak leszczowato łazi na trekkingi? Ale po kolei…
PIĄTEK
Zakwasy po wejściu na Ara. Jedziemy do wioski Byurakan u podnóża góry Aragats. Plan jest taki, żeby następnego dnia skoro świt ruszyć na szczyt.
SOBOTA
Z trekkingu nici, bo leje deszcz, a na popołudnie zapowiadają burzę. Może to i dobrze, bo i tak nie jesteśmy w formie – pół nocy spędziliśmy w toalecie. Chyba zatruliśmy się lodami w Erywaniu. Mamy kilka tabletek, ale na wszelki wypadek chcemy dokupić jeszcze trochę w miejscowej aptece. Tyle, że nie mamy pojęcia, jak powiedzieć po rusku „Poproszę tabletki przeciwbiegunkowe”. Pokazujemy więc na migi. Dobrze, że nie ma innych klientów, bo śmiechu… kupa. Dodatkowo, nasza gospodyni poi nas herbatką z tymianku i innymi ziółkami.
NIEDZIELA
Wykurowani i gotowi do drogi. Prognoza pogody wyśmienita. Jedziemy samochodem z synem gospodyni do jeziora Kari (3185 m n.p.m.) i ruszamy z buta na najwyższą górę Armenii. Oczywiście, jak totalne leszcze najpierw leziemy prosto w kierunku kaldery. Fajne widoczki, puszczamy drona, bo godzina jeszcze młoda i wydaje nam się, że jak będziemy cały czas szli wzdłuż brzegu krateru, to szybciej dojdziemy na południowy szczyt. Ciągniemy się strasznie powoli, po kamulcach, a w oddali widzimy, że ludzie, którzy wyszli godzinę po nas są już dużo wyżej. Klniemy pod nosem, robimy wielkie półkole i dochodzimy do dużo łatwiejszego podejścia. W ten sposób jesteśmy 1,5 godziny marszu w plecy. Brawo my! A najgorsze dopiero przed nami, bo jesteśmy na wysokości 3500m n.p.m. i zipiemy jak parowozy. Jak zwykle zastanawiamy się, po co my właściwie chodzimy w góry. 🙂
Tuż pod szczytem widzimy faceta śpiącego na kamieniach. Ludzie przechodzą obok i nie zwracają na niego uwagi. Szybko go budzimy, ten zrywa się na nogi, wyciąga papierosa i się dotlenia. Dajemy mu cukierka i mówimy, żeby złaził w dół, jak się źle czuje. Po chwili wołają go ludzie z jego grupy, a ten jak pijana kozica górska pędzi na sam szczyt. Wniosek: najlepszym lekarstwem na chorobę wysokościową są papierosy i sen na kamieniu 😉 Tylko nie próbujcie tego w domu.
W końcu i my, leszcze z Niziny Szczecińskiej docieramy na najniższy z czterech wierzchołków Aragats. 3868m n.p.m. to nasz rekord o własnych nogach. Na szczycie zamiast radości, jednak zawód. W kraterze nic nie widać, bo mgła zasnuła wszystko. Widocznie góra uznała, że takie cieniaki jak my, nie zasługują na widoki. Może i dobrze, że porobiliśmy zdjęcia na samym początku, choć przez to strasznie wydłużyliśmy trasę.
Zejście w stronę jeziora jest za to łatwe, bo prawie cały czas po „alpejskiej” łące i z małą ilością kamieni.
To była nasza ostatnia atrakcja w Armenii. Następnego dnia jedziemy do Gruzji.