Kolejny tydzień w Barbate za nami. Pogoda prawdziwie hiszpańska, więc spędzamy jak najwięcej czasu na dworze. Wbijamy się w koszulki i krótkie spodenki i wreszcie wybieramy się na drugą stronę rzeki Barbate, bo do tej pory jakoś nie było okazji. Niestety, nie ma tu takich rozbudowanych ścieżek rowerowych jak w Oropesie, więc jedziemy ulicą, po której samochody jeżdżą 90km/h. Trochę niefajnie. Mijamy mokradła, poprzecinane kanałami. Kilku miejscowych, po kolana w wodzie coś tam wybiera z mułu – może jakieś małże? Po drugiej stronie plaża dalej ciągnie się kilometrami. Fajne miejsce na relaksik.
Innym razem kręcąc się rowerami po okolicy odkrywamy miejscowy cmentarz. Dziwny trochę, bo nie ma żadnych pochówków w ziemi. Zarówno trumny, jak i urny wkładane są do specjalnie wybudowanych „półek”.
W niedzielę jedziemy samochodem 90km na Gibraltar, którego nazwa ponoć wzięła się od arabskiego „góra na drodze”. Pogoda z rana dość ponura i jadąc po serpentynach przez góry mało co widzimy przed sobą, bo gęsta chmura oblepiła szczyt. W końcu, niżej, bliżej morza jest o wiele lepiej. Nasza Waliz-Kia zostaje na parkingu po hiszpańskiej stronie granicy, a my ruszamy piechotą do punktu kontrolnego. Znudzeni pogranicznicy machają ręką – dalej, dalej. Dojeżdżamy darmowym busikiem z granicy do stacji kolejki, ale nie wjeżdżamy od razu na górę, bo chmury nisko siedzą i nie będzie nic widać.
Zatem z buta na najbardziej południowy kraniec Gibraltaru – Punto de Europa. Jak okiem sięgnąć ogromne statki przepływające przez cieśninę. Oglądamy wielką latarnię, meczet, pomnik gen. Sikorskiego, stadion, różne armaty i umocnienia i spoglądamy na szczyt gibraltarskiej skały. Oho! Chmury już odpłynęły, więc wracamy do kolejki linowej, po drodze zahaczając o 100-tonową armatę. Już mamy w nogach 6km, a to dopiero początek.
- DCIM100MEDIADJI_0828.JPG
- DCIM100MEDIADJI_0822.JPG
Po 6 minutach kolejka dociera do górnej stacji (412m n.p.m) i zlatują się makaki – jeden skubaniec wskakuje wprost na wagonik.
Małpiszony niczego i nikogo się nie boją. Stroją miny jak złodziejaszkowie i tylko patrzą, jak coś ukraść z torebki lub plecaka niezorientowanego turysty.
Spędzamy wiele godzin meandrując ścieżkami rezerwatu przyrody na szczycie skały. Fortyfikacje i kolejne armaty jakoś nie robią na nas wrażenia, ale natura tak. Widok Afryki z góry wywołuje w nas tęsknotę za tym kontynentem. Ale i po europejskiej stronie jest co oglądać. Największe wrażenie robi na nas jaskinia św. Michała. Widzieliśmy w życiu kilka jaskiń, ale ta jest naprawdę zjawiskowa. Nawisy, nacieki, stalagmity są fascynujące same w sobie, a tu jeszcze ciekawie je podświetlono. Co 7 minut jest pokaz świateł i muzyka (akustyka w dechę).
- DCIM100MEDIADJI_0883.JPG
- DCIM100MEDIADJI_0876.JPG
- DCIM100MEDIADJI_0899.JPG
Po przedreptaniu grubo ponad 20km, trochę schodzi z nas energia, więc i my schodzimy już ze skały. Załapujemy się jeszcze na start samolotu na mini pasie startowym biegnącym w poprzek ulicy prowadzącej do przejścia granicznego i wracamy do samochodu.
Wjeżdżając do Barbate natykamy się na procesję z okazji niedzieli palmowej, ale o tym opowiemy Wam następnym razem.