Zwijamy namiot i jedziemy na granicę kazachsko-kirgiską. Sympatyczny pogranicznik pyta czy przewozimy kałasznikow awtomat. 🙂 Pieczątki w paszporty i jesteśmy już w Kirgistanie.
Zatrzymujemy sie w Karakolu (Przewalsk) – mieście brzydkim, postsowieckim, z siermiężną architekturą, żulami i ćpunami w parku i socjalistycznymi posągami. Zastanawiacie się pewnie, po co tu przyjechaliśmy. Zapewne nie dla złotego Lenina!
Następnego dnia wybieramy się do Jeti Oguz zobaczyć słynne złamane serce i siedem byków – owiane legendami czerwone skały. Potem Dolina Kwiatów – droga wyboista, ale dałoby radę przejechać całą trasę nawet osobówką. My z niewiadomych przyczyn lubimy się męczyć, więc zostawiamy auto i leziemy. Po drodze spotykamy Polaków, których widzieliśmy na lotnisku w Ałmaty. Po chwili okazuję się, że też są ze Szczecina 🙂 W tym składzie dochodzimy nie tylko do Doliny Kwiatów, ale także na wodospad, który jest mały i oblegany przez turystów. Te tłumy wykorzystuje spory gryzoń (może piżmak?), żyjący u jego stóp. Pozuje do zdjęć i zbiera miliony lajków na fejsbuniu. 🙂
Nie tylko gryzonie mają parcie na media społecznościowe. Na szlaku kirgiskie dzieduszki obdarowują nas suszonymi morelami i nalegają na wspólną sesję zdjęciową.
[ADRENALINA DNIA]
Wysoko nad lasem nasz dron dostaje świra i zaczyna spadać, a w dodatku poziom baterii ni stąd, ni zowąd schodzi prawie do zera. Już myślimy, że po nim, ale cudem udaje się go przywołać i wpada w krzaczki nieopodal nas. Ufff.