Szczecin żegna nas śniegiem (pierwszym tej zimy), więc tym bardziej cieszymy mordki, że jedziemy do ciepłego kraju.
Przylatujemy do Larnaki po zmroku, odbieramy podstawione przez wypożyczalnię auto i jedziemy na nocleg na przedmieściach. Rano budzi nas pianie kogutów i słońce. Wyglądamy przez okno, a tam zielono! Ale nam tego brakowało!
Ruszamy nad pobliskie słone jezioro, w którym żerują flamingi. Może nie ma ich aż tyle, co w Boliwii, ale i tak jest fajnie. Przechodzimy obok pobliskiego meczetu, a tam tabuny kotów! Głaszczesz jednego, a obłazi cię całe stado. Nie musimy Wam chyba mówić, że zabawiamy tam dłuższą chwilę?
Myśleliśmy, że trasa będzie wiodła wzdłuż brzegu jeziora, a tu nagle idziemy przez jakieś pola. W końcu docieramy do skarpy z dziurami. W niektórych z nich mieszkają lalki!!!
Trochę się chmurzy, więc uciekamy coś zjeść. Na plaży McKenzie totalne pustki (zresztą nad jeziorem też nikogo nie spotkaliśmy) i dwie trzecie barów zamknięte. A nad glowami nisko przelatują samoloty, niczym na St. Maarten. Po obiedzie i zakupach wracamy do naszego wynajętego mieszkania inną drogą i natrafiamy na akwedukt, który widzieliśmy rano znad jeziora.
[ZASKOCZENIE DNIA]
Ludzie tu są bardzo mili. Podczas zakupów w mini markecie dostajemy ogórka i pomidora gratis. Efharisto!
[GADKA W BARZE]
Ona: Smakowało?
My: Tak, dziękujemy. Porcje były bardzo duże!
Ona: Tak to jest na Cyprze. Wrócicie 15 kilo grubsi, ha, ha! ?