Montaña El Cepo (664m n.p.m.) to fajna górka niedaleko od nas – w sam raz, żeby skoczyć na spacer w tygodniu. Chwila, moment i jesteśmy na szerokim, przypominającym stół szczycie. Tyle, że ten stół jest na Marsie. Pod nogami niesamowite formacje, wyglądające jak zastygłe pola gotującego się błota, co przywołuje wspomnienia z Islandii. Znów żałujemy, że nie studiowaliśmy geologii. Spędzamy tam sporo czasu napawając się widoczkami. A na deser mała tama kilka kilometrów dalej. Wody tylko nieco więcej niż na Marsie ;).
Cały tydzień w San Sebastian de la Gomera odbywają się jakieś imprezy z okazji dnia patrona miasta, czyli świętego Sebastiana. W sobotę jest największa procesja, więc jedziemy do stolicy. Po drodze w miasteczku Hermigua szybki look na dwie skały Pedro i Petra. W San Sebastian trochę obawiamy się jakichś religijnych smutów, ale to, co obserwujemy przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Jest wesoło, kolorowo i z przytupem. Przez całe miasto idą grupy muzyków, śpiewaków i tancerzy z całego Archipelagu. Wszyscy roześmiani od ucha do ucha, chętnie pozują do zdjęć i równie chętnie opowiadają nam o swoich tradycyjnych strojach. Poproszeni o zaprezentowanie języka gwizdanego, świszczą głośno. To właśnie od nich dowiadujemy się, że prekolumbijski język gwizdany, czyli El Silbo jest używany nie tylko na La Gomerze, czy El Hierro, ale na pozostałych Wyspach Kanaryjskich też. Kiedy nie grają i nie śpiewają, uczestnicy procesji popijają wino i piwo albo podjadają prowiant, który mają ze sobą w małych wózkach, albo wręcz jadących przed nimi „food-truckach”. Jedna kobitka częstuje nas domowym, kozim serem. Pycha! A najlepsze jest to, że impreza jest w 100% robiona przez Kanaryjczyków dla Kanaryjczyków. To nie jest jakiś przaśny pokaz pod turystów.
Ogłuszeni nieco muzyką, idziemy coś zjeść i cyknąć zdjęcie fasady domu, w którym ponoć pomieszkiwał Krzysztof Kolumb, zanim dotarł do Ameryki. Jeszcze port i znicz olimpijski. Skąd ten znicz? Czy ktoś pamięta jakieś igrzyska na Kanarach? Z tabliczki dowiadujemy się, że w 1968r ogień olimpijski wędrował do Meksyku drogą Kolumba z Huelvy na La Gomerę (to tak jak my, hi, hi) i dalej przez Atlantyk. Wracając do samochodu, fotografujemy jeszcze Torre del Conde z XVw, ale nie robi na nas żadnego wrażenia, bo tylu wieżach, które widzieliśmy w Andaluzji. Czas się zwijać, bo do domu jeszcze godzina po zakrętach i lepiej nie jechać po zmroku. Oczywiście, fiesta w stolicy trwa i będzie jeszcze trwała do późnego wieczora.
Następnego dnia jedziemy inną drogą na południowy wschód La Gomery. Z punktu widokowego robimy zdjęcie Roque de Sombrero – góry, która przypomina spiczasty kapelusz. Atrakcja taka sobie, lepiej było widać z drogi, ale było wąsko i nie dało się bezpiecznie zatrzymać. Cofamy się kilka kilometrów w głąb wyspy i ruszamy na szlak z Degollada de Peraza w kierunku fantastycznych formacji skalnych zwanych Las Roques! Przed nami masywna, dominująca skała Agando (1246m n.p.m.) i jej cztery wybitne koleżanki: przegięta Las Lajas, mała La Zarcita, ostra niczym mojo picón Carmona i przysadzista Ojila. Panorama totalnie miażdżąca! Potem schodzimy dość stromo ponad 630 metrów w dół wąwozem do wioski La Laja, tylko po to, żeby znów mozolnie podejść te 630 metrów do góry i zamknąć pętlę. Uff… trzeba przyznać, że umordowaliśmy się co nieco . Zdecydowanie lepiej jest najpierw wchodzić, a później się zniżać, a nie odwrotnie. Dobrze, że naszły zbawienne obłoki, bo pełne słońce wycisnęłoby z nas jeszcze więcej potów. Wracamy samochodem przez spowity gęstymi chmurami P.N. Garajonay, a w naszej dolinie znowu wita nas słońce.
2 komentarze
Ciekawy opis fiesty w San Sebastian. Fajne zdjęcia świętujących Kanaryjczyków. Ale najciekawsze są zdjęcia z drona : czy to naturalne formy kamieni czy, zeschłej gliny czy to formy zrobione ludzką ręką?
Zawsze mówimy, że Natura jest najlepszą artystką. Wszystkie te formy skalne to efekt procesów geologicznych. Żaden człowiek nie stworzyłby czegoś tak pięknego. Pozdrawiamy!