Od miesiąca mieliśmy chrapkę na skalisty kanion, który widać z głównej drogi kilkanaście minut jazdy od Costa de Antigua. Przyglądamy się mapie i okazuje się, że to nie jeden, a dwa kaniony. Od głównej drogi odbijamy w szutry pod sympatyczne górki. Wchodzimy w Barranco de la Antigua. Po lewej ściana skał, po prawej malpaís, czyli kamienie, kamienie i jeszcze więcej kamieni. Chcemy znaleźć ruiny Fortaleza del Barranco de la Torre (wieży z XVw.), ale zaczyna się jakaś osada i wszędzie znaki „Privado”. Nie będziemy łazić ludziom po posesji. Przenosimy się na drugą stronę głównej drogi do Barranco de la Torre. Tu kanion dużo szerszy i ma naprawdę wysokie ściany. Super widoczki!
Na koniec znowu udajemy się do Salinas del Carmen. Między solankami, a oceanem jest fascynujący szkielet wieloryba. To samica płetwala zwyczajnego, która została znaleziona na plaży Majanicho (tej przereklamowanej, niby-popcornowej) w 2000 roku. Dzisiaj nie wieje za mocno, więc udaje nam się zrobić kilka zdjęć dronem.
W niedzielę jedziemy do portu w Corralejo. Po około 15 minutach rejsu promem jesteśmy na pięknej wysepce o powierzchni 4 km2 Nazywa się Isla de Lobos, czyli wyspa wilków i wiąże się to z przykrą historią, w której to człowiek był wilkiem. Do XIX w. żyły tu „lobos marinos”, czyli dosłownie „wilki morskie”, które po polsku nazywają się mniszki śródziemnomorskie. To gatunek fokowatych, ważących ok. 200-300 kg. Niestety, w starciu z człowiekiem, zwierzęta nie miały żadnych szans. Dzisiaj na wysepce żyją tylko ptaki, a cały jej obszar jest pod ochroną – nie można schodzić z wyznaczonych ścieżek, ani puszczać drona. Każdego dnia zezwala się na pobyt 400 osób – 200 od godz. 10 do 14 i drugie 200 od godz. 14 do 18. Nocować nie można. Ale czy ktoś tego przestrzega, trudno powiedzieć. Nikt naszych zarezerwowanych permitów nie sprawdzał.
A po co my tu w ogóle przypłynęliśmy? Oczywiście, żeby wspiąć się na jedyny tutejszy wulkan. Omijamy plażę, na której zatrzymuje się 90% turystów i ciśniemy na Montaña de la Caldera. Ze szczytu (127m n.p.m), gdzie weszliśmy bez wspomagania tlenem (he, he) rozlega się niesamowita panorama – widać całą wysepkę, oddaloną o 2km Fuerteventurę i o 6km Lanzarote. Dalej idziemy wśród brązowych skał i kilku-metrowych stożków wulkanicznych na latarnię morską Faro de Martiño. Potem wracamy inną drogą, mijając słone laguny, pełne wodnego ptactwa. Docieramy do osady El Puertito z kilkoma domkami (nikt nie mieszka tu na stałe) i szmaragdowymi, płytkimi zatoczkami, w których po raz pierwszy na Kanarach zażywamy kąpieli. Jesteśmy tu już trzeci miesiąc, ale woda w oceanie zawsze wydaje nam się za chłodna – takie z nas morsy, wychowane nad Bałtykiem. Isla de Lobos, choć mikroskopijna bardzo nam się spodobała i sami nie wiemy, jak to możliwe, ale przedreptaliśmy na niej prawie 14km.