Znacie ten rodzaj zimnego wiatru, co kąsa ciało, wyciska łzy z oczu i gluty z nosa? Poznaliśmy się z nim nieco na wyżynach w Boliwii i fiordach Islandii, ale dzisiaj nam pokazał, co naprawdę potrafi. Ale po kolei…
PIĄTEK
Opuszczamy powoli Finlandię. Na drogach sporo reniferów, fajne widoczki na jeziora i przypadkiem w okolicach Inari (trzecie największe jezioro w tym kraju) natrafiamy na atrakcję turystyczną – jaskinię niedźwiedzia. Chwilę zwiedzamy i pędzimy na samą północ Norwegii – wyspę Magerøya. Rozkładamy się na polu namiotowym. W „nocy” wiatr zaczyna tańczyć nam po namiocie.
SOBOTA
Z samego rana, we mgle jedziemy na Nordkapp. Docieramy szybko pod słynny globus, ale jakoś nie robi to na nas wrażenia – może dlatego, że tak bez wysiłku (kilkaset kroków od wielkiego parkingu), a może dlatego, że to tak naprawdę nie jest najdalej wysunięty na północ kraniec kontynentalnej Europy. Postanawiamy zatem zdobyć ten prawdziwy. Na Knivskjellodden wiedzie 9-kilometrowy szlak i byłby to pewnie sympatyczny trek, gdyby nie arktyczny wiatr. Przez pierwszą godzinę po prostu wieje (no jasne, że w pysk), ale potem już chłoszcze bez litości. „Zluzuj porty! Nie ukradniemy ci przecież tego przylądka” – krzyczymy, ale nasze słowa zostają zwiane do Oceanu Arktycznego tak szybko, jak tylko je wypowiadamy. Wiatr pokazuje z całą mocą, co o nas myśli. Momentami rzuca nami, jak szmacianą lalką. Czasami wywraca na kolana. Gwiżdże i ryczy. Mamy wrażenie, że chce powyrywać nam plomby z zębów. Czy z takim wiatrem da się wygrać? Oczywiście, że nie, ale nie poddajemy się i docieramy na Knivskjellodden. W drodze powrotnej jest dokładnie to samo, więc 18 kilometrów trasy zajmuje nam ponad 6 i pół godziny. To była bardzo nierówna walka, ale jesteśmy z wiatrem 1:1.
Zmęczeni, wracamy na pole namiotowe i marzymy o gorącej herbacie i ciepłym jedzeniu. Niestety okazuje się, że jest 2:1 dla wiatru. Zastajemy zmasakrowany namiot. Popękały pałąki konstrukcji. Tego nam jeszcze trzeba! Próbujemy coś posklejać srebrną taśmą, ale nic z tego. Dmie cały czas i nic już nie da się odbudować. Wykończeni i głodni, pakujemy resztki do samochodu i idziemy na obiad. No, ale gdzieś trzeba spać! Jakie to szczęście, że wzięliśmy w zapasie mały namiot. Rozbijamy się i idziemy spać, licząc, że nas nie zdmuchnie do fiordu w tę jasną „noc”.
1 komentarz
Z naturą ciężko wygrać. Uważajcie na siebie. Dobrze że auta nie wywróciło. Trzymajcie się.