Nie ma co siedzieć w mieście. Robimy wypad z Erywania do Garni – greckiej świątyni i wąwozu. Świątynia jak świątynia, ale wąwóz superancki. Tacy z nas geolodzy, jak z ormiańskiej kozy trąba, ale jak się napatoczą fajne bazaltowe kolumny to potrafimy docenić ich piękno. Dodatkowo to największe jakie dotychczas widzieliśmy, te w Namibii, Czechach i na Islandii się nie umywają. Dobra rada: jeśli nie jesteście masochistami to nie idźcie w samo południe 🙂 W drodze powrotnej próbujemy złapać stopa, ale słabo nam idzie. Zatrzymuje się jeden pan, który mówi nawet trochę po polsku, bo za ZSRR jeździł na handel do nas, ale jechał w innym kierunku 🙁 Łapiemy marszrutkę, podjeżdżamy jeszcze na punkt widokowy na święta górę Ormian – Ararat, która jest w Turcji i wg mitologii biblijnej Noe zaparkował tam swoją arkę. Kolejną marszrutką już do Erywania, a w niej kolejny facet, który ma wpomnienia z naszego kraju 🙂
Wieczorkiem idziemy na kolację, pijemy estragonową gruzińską oranżadkę i rozdzwaniają się telefony. Jesteśmy w szoku, bo ormiański sim kupiliśmy dopiero wczoraj i nikt nie ma naszego numeru. Odbieramy po krzywo-polsko-rusko-angielsku, a tam jakaś babcia pyta o elektryka 🙂 Kiedy usłyszała, że my z Polszy, rzuciła słuchawką. Pewnie teraz z przerażeniem oczekuje na rachunek telefoniczny. Nie mija minuta i dzwoni jakaś inna kobieta i znów to samo. Chyba otworzymy tutaj usługi elektryczne, bo klientela już jest 😀
1 komentarz
Przepiękne widoki. Wspaniała słoneczna pogoda. Ładujcie akumulatory!