NIEDZIELA
Budzą nas dzwony pobliskiej cerkwi o 6:30, ale udaje nam się jeszcze trochę zdrzemnąć. Po śniadaniu ruszamy na wąwóz Avakas. Ostatnie 2 km przed rozpoczęciem szlaku to wąska, wyboista droga w górę i w dół, więc nie ryzykujemy naszą wynajętą Fiestą i idziemy na piechotę. Równolegle do drogi idzie bowiem ścieżka dla pieszych po płaskim terenie. Wejście na szlak jest zamknięte policyjną, żółtą taśmą, więc nieco zbija nas to z tropu, ale idziemy. Po paru minutach spotykamy grupę z przewodnikiem idącą z naprzeciwka i okazuje się, że można wejść do wąwozu, ale na własne ryzyko, bo (zwłaszcza zimą) jest zagrożenie nagłym spiętrzeniem wody lub osunięciem kamieni. Oczywiście, idziemy. Ściany kanionu coraz bardziej zbliżają się do siebie, a środkiem płynie strumyk lodowatej wody. Skaczemy z kamienia na kamień, aż docieramy do miejsca, gdzie nie da się przejść suchą stopą, więc zawracamy. Wąwóz jest naprawdę fajny i trochę nam przypomina Saklikent w Turcji.
Godzina jest młoda, więc ruszamy na jeszcze jeden szlak koło naszej wioski. Traska nie jest tak zajebista, jak ta wczorajsza, ale idzie się przyjemnie wśród sosen, a ich zapach jest fantastyczny. Napawamy się widoczkiem na obie części Półwyspu Akamas i spadamy do wioski.