Odprawa na samolot do Izraela idzie bardzo gładko i niepotrzebnie przyjechaliśmy ponad 3 godziny przed planowanym odlotem. I tak nie dało się odprawić bagażu wcześniej niż 2 godziny przed.. Siedzimy w samolocie, ostatni pasażerowie wchodzą na pokład i nagle orientujemy się nie ma naszego tableta. Piotr wybiega z samolotu za zgodą szefa załogi, leci z powrotem do bramki z jakąś panią z obsługi lotniska. A tam nic, tablet stracony. Wraca do samolotu, a tablet magicznie znajduje się pod siedzeniem 🙂
Po przylocie do Eilatu dostajemy od pograniczników 3 pytania: czy pierwszy raz jesteście w Izraelu, dlaczego przylecieliście z Niemiec, czy w ciągu ostatnich 14 dni byliście w Chinach? I tyle, żadnych pytań czy mieliśmy dziadka w Wermachcie 🙂 Pieczątki w paszportach z krajów arabskich nie stanowiły problemu. Kupujemy bilety za niecałe 5 zł na autobus do centrum miasta. Wsiadamy i odjeżdżamy zadowoleni. Nie mamy jednak pojęcia, że zatrzymuje się tylko na żądanie. Nikt z pasażerów nie wysiada po drodze, zagaduje nas para Niemców, że przejechaliśmy już Eilat i jedziemy w stronę granicy z Egiptem. Spoko, nie ma powodu do obaw, wrócimy tym samym autobusem. Dupa, koniec kursu. Razem z Niemcami łapiemy taksówkę, żeby wrócić do miasta, po 15 zł od osoby. Miało być tanio i szybko, a wyszło jak zawsze. Instalujemy się w hotelu i lecimy na falafelka.