WTOREK
Wyruszamy na czterodniowy trekking z Mestii do Ushguli. Co nas do tego skłania? Tego nie wie nikt. Jest szlak, więc trzeba go przejść. 7.45 – kijki w dłoń i ruszamy. Jak tylko wychodzimy z miasta, pokazuje się nam Uszba (4710 i 4694 m npm). Z tej perspektywy wygląda jak uszy kota czającego się za fotelem. Mamy też dobry widok na Szcharę (najwyższy szczyt Gruzji – 5193 m npm) i Tetnuldi (4858 m npm). Pomykamy dość dziarsko, pogoda ładna, świeci słońce, którego brakowało nam od kilku dni. Po dojściu do najwyższego punktu, wybieramy bardziej malowniczą trasę nad wioskami lewą stroną rzeki.
Gdy pojawia się pierwszy most, który ułatwiłby nam drogę do wioski Zhabeshi, stwierdzany: „Co tam będziemy się przez wioski ciągnąć? Idźmy trasą z ładniejszymi widokami, skręcimy na następnym moście”. Po chwili zaczyna padać deszcz, ścieżki zmieniają się w grzęzawiska, a następny most był, ale się zmył. Dosłownie! Gdybyśmy mieli umiejętności McGyvera to z dwóch czurczcheli i bidonu zrobilibyśmy helikopter i przelecieli kilkumetrową rzeczkę, a tak morale nam spada i mamy tylko nadzieję, że trzeci most istnieje :). Około 1,5km dalej okazuje się, że na szczęście jest.
Szybko znajdujemy nasz guesthouse, a w środku właściciele wykańczają kolejny pokój. „Za 20 min. przestaniemy hałasować”. Powtarzają to wszystkim gościom przez kolejne 2 godziny. 🙂 Po prostu GMT – Georgian Maybe Time 😉
[TRASA NA DZIŚ]
Dystans: 15,5 km
Najwyższy punkt: 1900m n.p.m.
Czas: 6h 5 min
ŚRODA
Śniadanie i w trasę. Pierwsze dwie i pół godziny masakrujemy się non-stop pod górę. Musimy przejść na drugą stronę pagóra wysokości Rysów. Dlaczego nie pojechaliśmy do Batumi wylegiwać się nad morzem? Czemu nie pijemy teraz drinków z palemką na leżaku? Po cholerę się tu ciągniemy? Na te i inne pytania nie potrafimy ani Wam, ani nawet sobie odpowiedzieć. Po prostu leziemy 🙂
Z grzbietu góry piękna panorama na okoliczne szczyty pokryte śniegiem i lodowcami. Na szczęście, stąd droga już w większości w dół. Słońce przygrzewa, gdzieniegdzie kwitną górskie kwiaty, a w wysokich trawach buszują owady. Cały czas słychać bzz, bzz, ćrrrr, ćrrrr i cyk, cyk, cyk.
Tempo mamy dobre, ale i tak nie udaje nam się wyprzedzić brzydkiej, ciemnej chmury. Ostatni kilometr do wioski Adishi idziemy w deszczu, a nawet czasem w gradzie. Kiedy wpadamy do naszego guesthouse’u, zaczyna się ulewa. Rzęsiste strugi deszczu smagają stare wieże i blaszane dachy, a my pijemy gorącą herbatę.
[TRASA NA DZIŚ]
Dystans: 10 km
Najwyższy punkt: 2500m n.p.m.
Czas: 4h 50 min